Fideista Fideista
14718
BLOG

Gambit Komorowskiego. Napiszę wam prawdę o Sumlińskim

Fideista Fideista Polityka Obserwuj notkę 150

Poznałem go kilka lat temu, jeszcze podczas pracy w Wirtualnej Polsce. Współpracowałem z wydawnictwem, dla którego on publikował. Jakieś spotkanie, promocja książki. Pamiętam, że zrobił na mnie wówczas wrażenie kogoś sekowanego, prześladowanego. Takiej jednostki, która poświęca życie na walkę z systemem i ginie w ostatnim akcie. On na pewno mnie nie pamięta, choć dziś współpracujemy z tą samą redakcją, ale w różnych rolach. Wiadomo, dziś jest gwiazdą.

Wówczas był nieporównywalnie mniej znany, choć nie był już debiutantem. Nie śledził wszystkich możliwych recenzji z wypiekami na twarzy, czerwieniąc się za każdym razem na widok swojego nazwiska w prasie. Był rozpoznawalny, ale nie sposób było go nazwać lwem salonowym czy królem mainstreamu. Był lubiany, ale nie jakoś przesadnie. W wielu kręgach popularny, nie dostąpił jednak zaszczytu trafienia pod strzechy. Raczej samotny wilk niż celebryta lansujący się w śniadaniowych telewizjach. Żywił się popularną do niedawna na prawicy teorią spisku, która w każdym podejrzanym działaniu chce widzieć rękę służb. Rosyjskich. Niemieckich. A może nawet ponadnarodowych? Zostawmy te rozważania, bo to przecież tylko wstęp, który w świetle wydarzeń przedstawionych za chwilę okaże się nawet zabawny.

Wymieniliśmy kilka maili. Współpracowaliśmy przez chwilę. Później on napisał kolejną książkę. Zapowiadał ją długo. Jeździł na spotkania z czytelnikami, opowiadał, zdawał relację. To była mocno polityczna rzecz. Rzecz, która miała – zgodnie ze słowami autora – okazać się niebezpieczna dla wielu środowisk. Miała – jak chciał wydawca – „zagrażać poczuciu komfortu”, żeby „zachwiać społecznym zaufaniem wobec tych, którzy sprawują władzę”.

Dziś, niestety, słów wydawcy nie sposób czytać bez rozbawienia. Dziś wiadomo już, że większość „świetnego thrillera politycznego”, to w istocie kolaż kilku książek znacznie bardziej popularnych autorów. Cóż tam książek, cytaty pochodzą nawet z filmów. Głównie z MacLeana. Ale jest też Chandler. Larsson. Albom. Jest de Mello. Znaleźli tam nawet Coelho i Makelsona.

A miała to być – znów pisze za nas wydawca (otwieramy więc cudzysłów): „Mocna i napisana z dziennikarskim zacięciem książka, która odsłania niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego ze światem tajnych służb i mafijnym półświatkiem. Związki, które, choć trudno w to uwierzyć, mają wpływ na polską rzeczywistość. Starannie przygotowane 400 stron zweryfikowanych i rzetelnie zebranych faktów dotyczących historii jak najbardziej współczesnej. Historii niebywałej i niewyobrażalnej dla wielu z nas” (zamknęliśmy cudzysłów).

Cała historia współpracy Bronisława Komorowskiego z WSI dziś jest ponurym żartem. Została zdyskredytowana przez jednego człowieka. Dziś każdy, kto przypomni, że to właśnie Bronisław Komorowski twardo bronił WSI, naraża się na śmieszność. Każdemu zostanie zadane pytanie: „Czytałeś o tym u MacLeana czy u Larssona?”. Nie będzie miało żadnego znaczenia to, że były prezydent jako jedyny poseł Platformy Obywatelskiej głosował w 2006 roku przeciwko rozwiązaniu WSI. Nikt już nie zapyta o podejrzane związki z Polaszczykiem, „Pro Civili” i z innymi elementami tej postsowieckiej hybrydy od lat żerującej na polskim organizmie. Nie wolno będzie pytać, bo pytający będą stali w jednym szeregu z wariatami. Fenomenalne zamknięcie tematu. Można wręcz zasugerować, że mistrzowsko rozegrany gambit.

Jak było? Autorowi złożono propozycję nie do odrzucenia. To nader łatwe. Ma rodzinę, dzieci. A przeciwnikami są przecież ludzie bez skrupułów. „Damy ci gotowy papier, a ty go podpiszesz” - usłyszał. „Później pojeździsz po Polsce, spotkasz się z ludźmi, zostaniesz na chwilę bohaterem masowej wyobraźni. Jeden z kandydatów na prezydenta pokaże nawet twoją książkę w TVP. Nie chcesz? To lepiej to przemyśl. Przecież my wiemy, gdzie do szkoły chodzi twoja córka”. Zgodził się. Pewnie większość z nas by się zgodziła.

Później było już z górki. Do zaprzyjaźnionej redakcji Newsweeka ktoś przyniósł „materiał śledczy”, który pokazywał, że dzieło naszego bohatera jest w istocie plagiatem. Zaznaczono fragmenty, wybrano kilkanaście przykładów. Tak działa dziennikarstwo śledcze w Polsce. Na wszystko są zlecenia, tu też tak było. Przecież nikt chyba nie wierzy w to, że autor demaskatorskiego artykułu podczas czytania książki naszego bohatera nagle przypomniał sobie o podobieństwach u innych autorów. Oczywiście, że dostał do ręki niemal gotowy tekst, musiał tylko dorobić przypisy i didaskalia. Tak to działa z każdym tematem. Tak samo zadziałało z taśmami Platformy, które miały pokazać, że Schetyna jest liderem na miarę „naszych czasów”. Ten sam mechanizm zadziałał w przypadku autora „Niebezpiecznych związków”.

No dobrze. Ale dlaczego odpalono to dopiero teraz, dlaczego nikt nie pokazał tego przed II turą? Przecież taki materiał mógłby zupełnie odwrócić losy wyborów. Mówiąc szczerze, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Być może Komorowski przestał być potrzebny? Są przecież takie gambity, które wymagają poświęcenia skoczka czy gońca, a nie tylko pionka. Być może komuś zależało na tym, żeby uzyskać lepszą pozycję nawet poświęcając tę ważną dotychczas figurę? Jedno jest pewne. Teraz, kiedy mleko się wylało, Wojciech Sumliński jest prawdopodobnie jedną z najbardziej zagrożonych osób w Polsce. Bardzo chciałbym się mylić, ale obawiam się, że domknięcie gambita wymaga ostatniej ofiary.

Fideista
O mnie Fideista

The truth is you're the weak. And I'm the tyranny of evil men. But I'm tryin', Ringo. I'm tryin' real hard to be a shepherd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka